Przez osiem lat byłam gospodynią domową. Winne temu były dwa kolejne urlopy macierzyńskie. Młodszy syn był często chory, więc musiałam długo z nim zostać w domu, bo żaden pracodawca nie znosiłby takich ciągłych zwolnień lekarskich.
Rodzina nie spieszyła się, żeby nam pomóc, a na nianię nie było pieniędzy. Mężowi trzeba było samemu zmagać się z wszystkimi finansowymi zmartwieniami.
Niedługo potem dzieci już otrzeźwieją, wyrosną. Po długim urlopie wreszcie wróciłam do pracy. Na początku próbowałam radzić sobie zarówno na pracy, jak i ze wszystkimi obowiązkami domowymi.
Dzieci też były całkowicie na mnie zależne: prace domowe i zajęcia sportowe. Pracowałam jakby na dwie zmiany – jako księgowa i gospodyni domowa.
Mąż przyzwyczaił się, że w domu zawsze jest czysto i pachnie smaczną kolacją. Kupione pierogi nie pasowały mu już, bo przez osiem lat urlopu macierzyńskiego przyzwyczaiłam go do jedzenia tylko domowego jedzenia. Nadal dążył do oszczędzania na jedzeniu: żadnych pizz czy usług dostaw jedzenia.
Mąż wiedział, że na czas zaprowadzę dzieci do lekarza, opłacę rachunki za media, zajmę się konserwacją, kupię prezenty dla wszystkich krewnych na święta, przypomnę o przyszłym meczu piłkarskim, i tak dalej. Ale przeoczył jedną rzecz – wróciłam do pracy.
Z podobnymi historiami spotykają się praktycznie wszystkie kobiety. Muszą łączyć pracę i karierę, oddawać się całkowicie i wypalać się później. Po kilku miesiącach zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd. Padłam ofiarą ataku paniki, wyczerpałam się całkowicie.
Pierwszy raz wróciłam z pracy i postanowiłam odpocząć. Nie taszczyłam toreb z zakupami, nie biegłam do kuchenki ani nie wycierałam podłogi. Wszystko mi było obojętne, czy domowe prace zostały wykonane, czy obiad jest gotowy. Kiedy mąż zapytał, gdzie są dzieci, odpowiedziałam – “w szkole”. Kiedy zapytał, co na kolację, odpowiedziałam – “w sklepie”.
Czasem wszystkim potrzebna jest przerwa.
Po tym mąż zrobił awanturę. Nie podobało mu się, że położyłam się odpocząć. Wiecie, on wrócił z pracy głodny, a lodówka była pusta. Próbowałam mu wszystko wytłumaczyć, tak, że wszyscy sąsiedzi słyszeli nasze roztrząsanie.
Myślałam, że rozwód jest na wyciągnięcie ręki. Mąż był w szoku, bo nawet nie wiedział, jak włączyć płytę kuchenną. Nie rozumiał, że ja też pracuję i mam prawo do odpoczynku.
Niedługo potem zdrowy rozsądek zwyciężył. Po kolejnym rodzinnym spotkaniu postanowiliśmy, że przejdę na pół etatu. Mąż zaczął zabierać dzieci ze szkoły i zajmować się nimi. Wreszcie zrozumiał, że jestem kobietą, a nie koniem. Dbajcie o siebie, drogie panie!
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.