Mój syn, nazywa się Krzysztof, mieszkał u mnie z żoną. Ale przecież nie jestem ich służącą. Mam swoje życie. Powiedziałam, żeby się wynieśli do mieszkania.
Jestem matką syna, jego Krzysztofem. Wiesz, są takie mamy, które po dorosłym synu nie chcą oddać go nikomu lub udają, że wszystko jest w porządku, a tak naprawdę kipią złością wobec synowej. Ja taka nie jestem, zawsze rozumiałam, że kiedyś syn wyrośnie, wyjdzie z domu rodzinnego i znajdzie miłość, poślubi. Dla mnie to jest normalne.
Ponadto zawsze starałam się zajmować swoim życiem, a nie wchodzić w życie mojego dziecka.
I nadszedł ten dzień, gdy Krzysztof przyprowadził do domu Martę i powiedział, że się żeni. Kiedy zobaczyłam Martę, zrozumiałam, że jest to dobra para dla niego – powiedziałabym doskonała. Piękna dziewczyna, wykształcona, kulturalna, cicha i skromna na wygląd. Dlaczego nie.
Pobrali się, a potem pojawił się problem z mieszkaniem. Ani ja, ani rodzice Marty nie mogliśmy pozwolić sobie na zakup mieszkania dla dzieci, dlatego zaproponowałam, że mogą mieszkać u mnie. I tu byłem po prostu w szoku.
Marta, będąc kulturalną i wykształconą, okazała się beznadziejną gospodynią. Nawet siebie ledwo obsługiwała. Nie miała pojęcia, że w domu trzeba sprzątać co drugi dzień, a nawet co czwarty, nie umiała gotować, nie prasowała.
Okazało się, że jej mama wychowywała ją z całą miłością i nie zmuszała córki do zajmowania się prozaicznymi sprawami śmiertelników. I tu mieszkali w moim domu, ja prasowałam, gotowałam, sprzątałam. Wreszcie się zmęczyłam – powiedziałam, żeby wynajęli sobie mieszkanie i sami zajmowali się swoim gospodarstwem domowym. No przecież nie jestem ich służącą. Mam swoje życie.