Czytam ciągle w różnych miejscach, że współczesne kobiety coś tam straciły. Umiejętność wychowywania dzieci bez pieluch (po co, skoro można z pieluchami), umiejętność pieczenia szarlotki, napełniając pokój zapachem świeżo upieczonego ciasta. Czy to tęsknota za wychowaniem wnuków, czy gorące pragnienie służenia mężowi… Pretensji jest wiele. Jedno jest pewne. Kiedyś kobiety miały to coś, a teraz jakby to straciły.
Ale ja nie jestem pewna, czy pasują tu takie czasowniki jak “straciły, utraciły”. Raczej użyłabym czasownika “nabyły”. Ale wszystko po kolei.
Jestem subskrybentką kilku miejskich grup, gdzie publikowane są lokalne wiadomości i czasem ogłoszenia o pracy. Niestety, większość ofert pracy jest źle płatna. A wymagania są w nich wyjątkowo wysokie. Doskonale rozumiem, że nie jesteśmy w Moskwie, a w depresyjnym regionie. Ale coś mi podpowiada, że osoba o wysokich kwalifikacjach nie będzie wybierać pracy za 22 tysiące rubli miesięcznie. Po prostu dlatego, że potrafi liczyć. Dojedzie do pracy, zje, zaopiekuje się siebie, i co zostanie? I czy naprawdę przez tyle lat warto było się uczyć i zdobywać doświadczenie?
Tymczasem w szeregach pracodawców też jest lament na bagnach. Że za normalną pensję niemożliwo znaleźć pracownika. Wszystkim od razu po sto tysięcy. Lamentują, a takie firmy działają, miasto wie. I nie dadzą sto tysięcy, ale dadzą co najwyżej kopnąć w tyłek po zakończeniu okresu próbnego, kiedy człowiek pracował za grosze, albo nałożą karę, żeby ostatecznie wyjść na te same 22 tysiące. Oszczędności, rozumiecie. Niektóre firmy teraz wszyscy normalni ludzie omijają szerokim łukiem, po takiej sławie. Kiedyś natknęłam się na post, w którym dyrektor takiej firmy fałszywie narzekał, że nie ma komu pracować. Że cierpią z powodu braku kadr. Tam mu odpowiedziano, że jedynym, na czym cierpi, jest brak tanich, a najlepiej darmowych wysoko wykwalifikowanych pracowników. Wszystkie inne kadry się znajdą, wystarczy tylko w odpowiednim czasie i adekwatnie płacić za pracę.
I tak praktycznie we wszystkich obszarach życia. Współczesne babcie są różne, oczywiście. Są takie, które bardzo kochają dzieci i mają dużo wolnego czasu. Więcej tych, które są gotowe zabrać wnuki na weekend, ale nie gotowe zostawić pracę. Zrozumiale pytają: a za co będę żyć? W końcu muszę się ubierać, jeść, płacić za mieszkanie. W jakiś sposób rozwiąż ten problem, bo inaczej to nie wyjdzie. Tak właściwie, to różnią się one od babć starej formacji. Ci mogli żyć z emerytury, dość wcześnie, zresztą. A tym trzeba liczyć.
A współczesne damy, które jeszcze nie osiągnęły wieku babć, takie same. I cała ta historia z pachnącą szarlotką wcale nie chodzi o lenistwo. Kupują gotową nie dlatego, że są leniwe. Ale dlatego, że gotowanie zajmuje czas, który kosztuje. Dla niektórych czas jest darmowy, go mają pod dostatkiem. Dlaczego nie przekształcić go w idealną szarlotkę. A ktoś może zarobić 5000 za godzinę pracy. I lepiej, że ten czas poświęci na pracę, a nie na szarlotkę, którą można kupić za 500 zł. Kaloryczność będzie taka sama. I lepiej pracować tę godzinę za tysiąc złotych, niż piec szarlotkę. I nie chodzi o to, że ktoś leniwi, ale o to, że ktoś potrafi liczyć.
Ciekawie wychodzi z małżeństwem. Kiedyś kobiety do niego dążyły, czując jakieś niematerialne bonusy. Życie w ogóle było oparte na niematerialnych bonusach. Na relacjach w kolektywie, na szacunku sąsiadów, na reakcji podwórza. Dziś stosunek do obcych otoczenia i dyskutujących o nich większości ludzi jest pozytywny. Oznacza to, że im można zaufać. Dziś na pierwszym miejscu jest ekonomiczna opłacalność. Mężczyźni liczą filiżanki bezużytecznej wypitej kawy. Kobiety irytują się niepoważnymi, które przedostały się do życia rodzinnego pod postacią żywicieli rodziny. I wszyscy razem ustalają – nie ma pieniędzy, bo ktoś jest zbyt słabym gospodarzem, albo dlatego, że ktoś zbyt dużo je… Wszyscy liczą. Nikt nie jest wyjątkiem.
Nawet nie wiem, gdzie teraz możliwe jest życie bez liczenia. W jakiejś dziurze, gdzie wszyscy siedzą na podkładzie i nauczyli się kraść prąd? Wszyscy inni są zmuszeni wpasować się w rzeczywistość kapitalizmu i liczyć, liczyć, liczyć. Chcieliby nie myśleć o drobiazgach, o codziennych sprawach. Ale nie pomyślisz – umrzesz z głodu! I kobiety nie są wyjątkiem. Nie ma darmowej poduszki, za którą nie spadniesz. I co zrobić.
Z dziećmi ta sama historia. Liczą, nie rodzą. Z małżeństwami. Z pracą. Ze wszystkim. I istnieje jedyny ogromny deficyt – deficyt ludzi gotowych pracować dla idei, za darmo. Oto co straciliśmy. Czy może nauczyliśmy się liczyć?
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.