-Synu, można tutaj zapłacić za mieszkanie?
– Tak – odpowiedział strażnik, nawet nie odwracając głowy w stronę gościa.
– A gdzie? Jestem tu pierwszy raz.
– Przy oknie – odpowiedział strażnik z irytacją.
– Czy mógłbyś wskazać palcem gdzie, ponieważ nie widzę dobrze bez okularów.
Ochroniarz, nie odwracając się, po prostu machnął ręką w kierunku kas.
– Tam.
Starzec stał zdezorientowany i nie mógł dokładnie zrozumieć, gdzie iść. Strażnik odwrócił głowę w jego stronę, spojrzał w dół i skinął z pogardą głową.
-Nie widzi Pan okien? Proszę tam podejść i zapłacić.
– Nie denerwuj się, synu, myślałem, że jest tutaj jakaś kolejność, a teraz wiem, że mogę zapłacić w każdym oknie.
Staruszek powoli podszedł do okienka.
– To będzie 345 złotych i 55 groszy – powiedziała kasjerka.
Dziadek wyjął swoją sakiewkę, w której przez moment szukał pieniędzy, po czym podał je kasjerce w okienku. Kobieta wręczyła mężczyźnie czek.
-I co, Synku… Siedzisz tutaj tak cały dzień, nie wolałbyś poszukać lepszej pracy?- dziadek spojrzał uważnie na strażnika.
-Proszę się nie naśmiewać, to również jest praca.- odparł strażnik.
„Ach,” powiedział dziadek i nadal uważnie przyglądał się strażnikowi.
-Czego Pan jeszcze chce?- zirytował się strażnik.
– Opowiesz wszystko w punktach czy od razu?- odpowiedział spokojnie dziadek.
-Nie rozumiem.- strażnik odwrócił się i uważnie przyjrzał się staruszkowi. – Dobra, dziadku, idź – powiedział po sekundzie i ponownie spojrzał na monitor.
– Posłuchaj uważnie, zasłoń rolety i zamknij drzwi.
Strażnik odwrócił się i zobaczył lufę pistoletu na wysokości swoich oczu.
–Co Ty robisz?!
– Ty, synu, nie rób sobie krzywdy. Ja z tego pistoletu wcześniej z 40 metrów trafiłem w pięciozłotową monetę. Oczywiście teraz lata nie są takie same, ale odległość między nami nie jest czterdzieści metrów, więc wsadzę Ci bezpośrednio między oczy i nie spudłuję – odpowiedział spokojnie dziadek. – Synu, nie muszę powtarzać dwa razy? Zablokuj drzwi, opuść żaluzje.
Na czole strażnika pojawiły się kropelki potu.
– Dziadku, mówisz poważnie?
– Nie, oczywiście, że nie. Wbijam Ci broń w czoło i proszę o zablokowanie drzwi, a także informuję, że przyszedłem cię okraść.
– Ty, synu, tylko nie denerwuj się, nie rób niepotrzebnych ruchów. Wiesz, mam nabój w lufie, zdjęto go z bezpiecznika, a ręce starych ludzi, żyją w połowie swoim życiem. Popatrz, ja Ci niechcący mogę zmienić ciśnienie w czaszce – powiedział dziadek patrząc spokojnie w oczy strażnikowi.
Strażnik wyciągnął rękę i nacisnął dwa przyciski na pilocie. W sali bankowej rozległo się kliknięcie zamykających się drzwi wejściowych, a stalowe żaluzje zaczęły opadać na okna.
Dziadek, nie odwracając się od strażnika, zrobił trzy kroki do tyłu i głośno krzyknął:
-Uwaga, nie skrzywdzę nikogo, ale to napad!!!
W holu banku zapadła absolutna cisza.
– Chcę, żeby wszyscy podnieśli ręce do góry! – powoli powiedział gość. W holu znajdowało się dziesięciu klientów.
Dwie matki z dziećmi w wieku około pięciu lat.
Dwóch facetów mających nie więcej niż dwadzieścia lat z dziewczyną w ich wieku.
Para mężczyzn. Dwie kobiety w wieku balzakowskim i sympatyczna staruszka.
Jeden z kasjerów opuścił rękę i nacisnął przycisk alarmowy.
– Kliknij, kliknij, córko, niech się zbierają – powiedział spokojnie dziadek. – A teraz wszyscy wyjdźcie do holu.
– Józek, cóż to wymyśliłeś, straciłeś rozum na starość? – miła staruszka Weronika znała włamywacza.
Wszyscy klienci i pracownicy wyszli do holu.
– Cisza, rozumiesz? – powiedział poważnie dziadek i potrząsnął ręką z pistoletem.
– Nie, co Ty robisz staruszku- złodzieju? – nie ustąpiła sympatyczna staruszka.
– Stary, co Ty chcesz zrobić? – powiedział jeden z chłopaków.
– Czy Pan w ogóle wie, co robi? – co? – zapytał mężczyzna w ciemnej koszuli.
Dwaj mężczyźni powoli ruszyli do dziadka. Z każdą sekundą zbliżali się do staruszka. I wtedy, mimo wieku, dziadek bardzo szybko odbił się na bok, podniósł rękę do góry i pociągnął za spust. Zabrzmiał strzał. Mężczyźni zatrzymali się. Dzieci płakały, przytulając się do matek.
-A teraz mnie posłuchajcie. Nie zrobię nikomu nic złego. W krótce to się skończy. Usiądźcie, proszę, spokojnie na krzesłach. – Ludzie usiedli w holu. – Ale was, dzieciaki, przestraszyłem. Chłopcze, nie płacz. – dziadek mrugnął wesoło do dzieci.
Dzieci przestały płakać i uważnie patrzyły na dziadka. Kasjerka, która jeszcze chwilę temu, obsługiwała mężczyznę, próbowała z nim rozmawiać, jednak na marne.
– Proszę Pana, policjanci Pana zabiją, oni zawsze bandytów zabijają – zapytał jeden z maluchów, przyglądając się uważnie dziadkowi.
– Nie można mnie zabić, bo już dawno mnie zabili – odpowiedział cicho gość.
– Jak to nie można zabić, jesteś jak Kościej Nieśmiertelny? – spytał chłopak. Zakładnicy uśmiechnęli się.
– A to! Mogę nawet być gorszy niż twój Kościej – odpowiedział wesoło dziadek.
– Co tam jest ?
– Alarmowe wyzwalanie.
– Więc, kto jest w tej okolicy? – dyspozytor ochrony badał listę załóg.
– Tak, znalazłem.
– 145 odbiór.
– Słucham 145.
– Włamanie na ulicy Bogdana Chmielnickiego
– Rozumiem, wyjeżdżamy – załoga po włączeniu syreny rzuciła się na wezwanie.
– Baza, odpowiedz 145.
– Baza, słucham.
– Drzwi są zablokowane, na oknach żaluzje, nie ma śladów włamania.
– To wszystko?
– Tak, baza, to wszystko.
– Zostańcie na miejscu. Przejmij kontrolę nad wyjściami i wejściami.
– Dziwne, słuchaj, załoga wyjechała na alarm, drzwi do banku są zamknięte, żaluzje są opuszczone i nie ma śladów włamania.
– Znajdź numer telefonu i dzwoń do tego oddziału, pytasz, czy wiesz co?
– Mówią, że w nogach prawdy nie ma, ale jednak prawda jest – dziadek usiadł na krześle.
– Józek, chcesz spędzić resztę życia w więzieniu? – co? – zapytała starsza pani.
– Ja, Ludmiło, po tym, co zrobię, jestem gotowy umrzeć z uśmiechem – odpowiedział spokojnie dziadek.
– Ty, ty…
Zadzwonił telefon na stole w kasie. Kasjerka spojrzała pytająco na dziadka.
– Tak, tak, idź córeczko, odbierz i powiedz wszystko tak jak jest. Człowiek z bronią wymaga negocjatora. Jest kilkanaście osób i dwóch chłopców – dziadek mrugnął do dzieci. Kasjerka podeszła do telefonu i wszystko powiedziała.
– Dziadku, przecież nie możesz się ukryć, zaraz przyjadą specjaliści, wszyscy będą otoczeni, wsadzą snajperów na dach, Mysz się nie prześlizgnie, po co ci to? – co? – zapytał mężczyzna w ciemnej koszuli.
– A ja, synu, nie zamierzam się ukrywać. Wyjdę stąd z dumnie uniesioną głową.
– Wydziwiasz, dziadku, dobra, twoja sprawa.
– Synu, oddaj mi klucze odblokowujące.
Strażnik położył na stole pęk kluczy. Wtem zadzwonił telefon.
– Szybko pracują – dziadek spojrzał na zegarek.
– Mam odebrać? – zapytała kasjerka.
– Nie, córko, teraz to tylko mnie dotyczy.
Gość zdjął słuchawkę:
— Dzień dobry.
—Nie wymigasz się-odparł gość.
– Tytuł?
– Jaki tytuł?
– Jaką masz rangę, w jakiej jesteś randze, co tu jest niezrozumiałego?
– Komisarz – usłyszał na tamtym końcu drutu.
-Tak to zrobimy – odpowiedział dziadek.
– Jak mogę się z Tobą skontaktować? – zapytał komisarz.
– Ściśle według statutu i rangi. Jestem pułkownikiem, więc tak się zwracaj, towarzyszu pułkowniku – odpowiedział spokojnie dziadek
Komisarz Szarukiewicz przeprowadził sto rozmów z terrorystami, z przestępcami, ale jakoś teraz zdał sobie sprawę, że te negocjacje nie będą zwykłą rutyną.
– I tak, chciałbym ….
– Nie, komisarzy, to się nie uda. Ty chyba mnie nie słuchasz. Przecież wyraźnie mówiłem o statucie i randze.
– Cóż, nie do końca zrozumiałem, co dokładnie – powiedział zdezorientowany komisarz.
– Tu jesteś, dziwaku, to ci pomogę. Towarzyszu pułkowniku, proszę o kontakt i przejdźmy do sedna sprawy.
– Chciałbym poznać twoje wymagania, a także dowiedzieć się, ilu masz zakładników?
-Komisarzu, zakładników mam kilku, więc nie popełniaj błędów. Powiem ci od razu, że tam gdzie studiowałeś, byłem wykładowcą. Więc od razu umieśćmy wszystkie kropki nad „i”. Ani ty, ani ja nie potrzebujemy konfliktu. Musisz, żeby wszyscy przeżyli, aresztować sprawcę. Jeśli zrobisz wszystko, o co poproszę, czeka cię operacja uwolnienia zakładników i aresztowanie terrorysty – dziadek podniósł palec wskazujący i uśmiechnął się sprytnie. Dobrze rozumiem? – zapytał dziadek.
– W zasadzie tak – odpowiedział komisarz.
– Już nie robisz tego, o co proszę. – komisarz milczał.
– Tak, panie pułkowniku. Czy tak zgodnie z regulaminem trzeba odpowiadać?
– Tak dokładnie, towarzyszu pułkowniku – odpowiedział komisarz.
– A teraz najważniejsze, komisarzu, od razu powiem, bez głupoty. Drzwi są zamknięte, żaluzje są opuszczone, na wszystkich oknach i drzwiach ustawiłem rozstępy. Mam tu kilkanaście osób, więc nie postępuj pochopnie. Teraz żądania – dziadek się zastanowił – no, jak sam się domyślasz, nie będę prosić o pieniądze. Głupio prosić o pieniądze, jeśli napadłem na bank – dziadek zaśmiał się. – Komisarzu, przed wejściem do banku stoi śmietnik, wyślij tam kogoś, a on znajdzie kopertę. W kopercie znajdują się wszystkie moje wymagania – powiedział dziadek i odłożył słuchawkę.
– Co to do cholery jest? – komisarz trzymał w rękach podartą kopertę – Czy to jakiś żart? – komisarz ponownie zadzwonił do banku.
– Panie pułkowniku, możemy porozmawiać?
– Zezwalam.
– Znaleźliśmy kopertę z twoimi wymaganiami, czy to żart?
– Komisarzu, nie jestem w stanie żartować, prawda? Nie ma żadnych żartów. Wszystko, co tam jest napisane, jest całkowicie poważne. A co najważniejsze, zrób wszystko dokładnie tak, jak napisałem. Osobiście upewnij się, że wszystko zostało wykonane w najdrobniejszych szczegółach. Najważniejsze jest aby pasek był skórzany, a nie plastikowy. I tak, komisarzu, daję ci trochę czasu.
– Ja Józka znam od trzydziestu lat – miła staruszka szeptała do kasjerki – i z jego żoną się przyjaźniłyśmy. Zmarła pięć lat temu, a on został sam. Przeszedł całą wojnę, aż do Berlina. A potem został żołnierzem, zwiadowcą. W KdsBP do emerytury służył. Jego żona zawsze organizowała święto 9 maja.
Można powiedzieć, że żył tylko dla tego dnia. Tego dnia umówiła się w lokalnej kawiarni, aby przygotowali dla nich ciasto. Poszli tam i tak siedzieli, wspominali wojnę, którą sama również przeżyła. A kiedy wrócili… okradli ich mieszkanie. Nie mieli nic do grabieży, cóż można zabrać starcom. Ale okradli, zabrali wszystkie nagrody Józka. Ale wcześniej nawet przestępcy nie dotykali frontowców, a ci wszyscy zostali wyczyszczeni. A Józek, wiesz ile nagród miał, zawsze żartował, mówił, że kolejny medal lub order jeśli zostanie mu przyznany, nie będzie mógł już wstać. Był na policji, ale tam machali ręką na jego sprawę, więc ta sprawa została uciszona. A on po tym wydarzeniu postarzał się o dziesięć lat. Bardzo ciężko to przeżył, serce nawet mocno go złapało. Tak oto…
Zadzwonił telefon.
– Mogę się zwrócić, panie pułkowniku?
– Proszę mówić, komisarzu.
– Zrobiłem to, o co prosiłeś. Wszystko leży przed bankiem w przezroczystej torbie.
– komisarzu, nie wiem dlaczego, ale wierzę ci i ufam, daj mi słowo oficera. Wiesz, że nie mam gdzie biegać, a nawet nie mogę. Po prostu daj mi słowo, że dasz mi przejść te sto metrów i nikt mnie nie dotknie, po prostu daj mi słowo.
– Daję słowo, nikt cię nie dotknie przez dokładnie sto metrów, tylko wyjdź bez broni.
– Daję słowo, wyjdę bez broni.
– Powodzenia – komisarz odłożył słuchawkę.
Wiadomości przekazały, że oddział Banku został okradziony, że są tam zakładnicy. Trwają negocjacje i wkrótce zakładnicy zostaną uwolnieni. Nasze ekipy filmowe pracują bezpośrednio z miejsca zdarzenia.
– Miły człowieku, tam, na placu leży paczka, przynieś ją tutaj. – powiedział dziadek, patrząc na mężczyznę w ciemnej koszuli.
Dziadek ostrożnie położył paczkę na stole. Pochylił głowę.
Bardzo ostrożnie rozerwał paczkę. Na stole leżał Mundur paradny pułkownika. Wszystkie piersi były w orderach i medalach.
– No, witajcie moi drodzy – szepnął dziadek – i łzy, jedna po drugiej potoczyły się po policzkach.
– Jak długo cię szukałem – delikatnie głaskał nagrody.
Pięć minut później do sali wyszedł starszy mężczyzna w mundurze pułkownika, w śnieżnobiałej koszuli. Cała klatka piersiowa, od kołnierza, aż po sam dół, była w orderach i medalach. Zatrzymał się na środku holu.
– Wow, wujku, ile masz odznak – powiedział zdziwiony maluch. Dziadek patrzył na niego i uśmiechał się. Uśmiechał się uśmiechem najszczęśliwszego człowieka.
– Przepraszam, jeśli coś jest nie tak, nie jestem zła, ale z konieczności.
– Józku, powodzenia – rzekł miła staruszka.
– Tak, powodzenia – powtórzyli wszyscy obecni.
– Dziadku, uważaj, żeby cię nie zabili – powiedział drugi dzieciak.
Mężczyzna jakoś osunął się, spojrzał uważnie na dziecko i powiedział cicho:
– Nie można mnie zabić, bo już mnie zabili.
Zabili, kiedy zabrali moją wiarę, kiedy zabrali moją historię, kiedy przepisali ją na swój sposób.
Kiedy zabrali mi dzień, dla którego żyłem przez rok, aby dożyć mojego dnia
Weteran, żyje jednym dniem, jedną myślą jest Dzień Zwycięstwa.
Więc kiedy zabrali mi ten dzień, wtedy mnie zabili.
Zabito mnie, kiedy zostałem zdradzony i okradziony, zabito mnie, gdy nie chciałem szukać moich nagród. A co ma weteran?
Swoje nagrody, ponieważ każda nagroda jest historią, którą należy zachować w sercu i chronić.
Ale teraz są ze mną i nie zerwę z nimi, dopóki nie będą ze mną. Dziękuję za zrozumienie.
Dziadek odwrócił się i skierował do drzwi wejściowych. Nie dochodząc kilka metrów do drzwi, starzec jakoś dziwnie zachwiał się i chwycił dłonią za klatkę piersiową. Mężczyzna w ciemnej koszuli dosłownie w sekundę znalazł się przy dziadku i zdążył go złapać pod łokciem.
– Serce szaleje, martwię się bardzo.
– Chodź, Ojcze, to jest bardzo ważne, dla Ciebie ważne i dla nas wszystkich jest bardzo ważne. – Mężczyzna trzymał dziadka pod łokciem: – Chodź, Ojcze, zbierz się. To chyba najważniejsze sto metrów w twoim życiu.
Dziadek spojrzał uważnie na mężczyznę. Westchnął głęboko i skierował się w stronę drzwi.
– Czekaj, Ojcze, pójdę z Tobą – powiedział cicho mężczyzna w ciemnej koszuli.
Dziadek odwrócił się.
– Nie, to nie twoje sto metrów.
– Moje, Ojcze, jeszcze jak moje, jestem afgańczykiem.
Drzwi prowadzące do banku otworzyły się, a na progu pojawił się starzec w paradnym mundurze pułkownika, którego pod ręką prowadził mężczyzna w ciemnej koszuli.
A gdy tylko weszli na chodnik, piosenka „Dzień Zwycięstwa” w wykonaniu Lwa Leszczenki rozbrzmiewała z głośników.
Pułkownik patrzył dumnie do przodu, łzy spływały mu po policzkach i kapały na nagrody bojowe, usta cicho liczyły 1, 2, 3, 4, 5… nigdy w życiu pułkownik nie miał tak ważnych i drogich jego sercu metrów.
Szli, dwóch wojowników, dwóch ludzi, którzy znają cenę zwycięstwa, znają cenę nagród, dwa pokolenia 42, 43, 44, 45…
Dziadek coraz ciężej opierał się na dłoni Afgańczyka.
– Dziadku, trzymaj się, jesteś wojownikiem, musisz! Dziadek szeptał 67, 68, 69, 70…
Kroki stawały się coraz wolniejsze.Mężczyzna objął starca. Dziadek uśmiechał się i szeptał….96, 97, 98…z trudem zrobił ostatni krok, uśmiechnął się i powiedział cicho:
– Sto metrów … udało mi się.
Na asfalcie leżał starzec w mundurze pułkownika, jego oczy nieruchomo wpatrywały się w wiosenne niebo, a obok na kolanach płakał Afgańczyk…
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.