– Mamo, zrozum mnie, po prostu nie mogę oddać dziewczynek do domu dziecka. Wziąłem za nie odpowiedzialność i nie mogę ich oszukać. I tak zostały bez matki, – starałem się wytłumaczyć mamie moje zdecydowane stanowisko w sprawie dzieci mojej zmarłej żony.
Poślubiłem kobietę o dwa lata starszą ode mnie i z dwojgiem dzieci.
Amelia sama była z domu dziecka, nie miała żadnych krewnych. Od dzieciństwa marzyła o dużej rodzinie i o bliskich, kochających ludziach wokół. Kiedy skończyła osiemnaście lat dostała od państwa miejsce w mieszkaniu treningowym. Tam poznała chłopaka i urodziła dwoje dzieci. Ale jakoś im się nie ułożyło. Facet pił i nie udało mu się z tego wyjść.
Pewnego dnia przechodziłem obok kiosku i zwróciłem uwagę na ładną sprzedawczynię. Kiedy wszedłem, zobaczyłem, że kobieta ma siniaki na twarzy i ciele. Przedstawiłem się i próbowałem się dowiedzieć, skąd się wzięły. Ale Amelia nic mi nie odpowiedziała. Spodobała mi się, a serce podpowiadało mi, że ta kobieta ma poważne kłopoty.
Tego dnia na wszelki wypadek zostawiłem swój numer telefonu nowej znajomej. Kilka dni później Amelia zadzwoniła do mnie. Była w histerii.
– Nie wiem, co robić. On znowu się upił, wziął nóż i nas gonił. Zamknęłam się z dziećmi w łazience, boimy się wyjść – powiedziała szeptem kobieta, dławiąc się łzami.
Natychmiast tam pojechałem i zabrałem Amelię i jej córki do domu. Dzieci bardzo się bały. Matka przytulała je i uspokajała. Próbowała jakoś się trzymać. Słodycze i herbata trochę odwróciły uwagę dzieci od horroru, którego doświadczyły. Mężczyzna często pił alkohol i zastraszał swoją rodzinę. Nie chciałem tam już puszczać ani Amelii, ani dziewczynek.
Sześć miesięcy później oświadczyłem się.
Dziewczynki traktowałem jak własne córki. Były takie małe i kruche, wesołe, jak można by było ich nie kochać? Takie pomocniczki mamy. Formalnie dzieci nie miały ojca, więc je adoptowałem.
Przez rok żyliśmy szczęśliwie, a potem Amelia miała wypadek. Wpadła pod samochód, zginęła na miejscu.
Dziewczynki nie rozumiały, dokąd poszła ich mama. Nie wiedziałem, co im odpowiedzieć. Po prostu milczałem.
– Odeślij dziewczynki do domu dziecka. Nie dasz rady sam ich wychować. To nie są twoje dzieci, jeszcze będziesz miał własne, – przekonywała moja mama.
– Nie chcę, żeby spotkał je taki sam los, jak Amelię. To już są moje dzieci, oficjalnie jestem ich ojcem, – zakończyłem rozmowę z mamą.
Po śmierci Amelii było bardzo ciężko. I pod względem fizycznym, i psychicznym. Próbowałem zająć dziewczynki zabawkami i rozrywką, ale dzieci wciąż były smutne. Na ratunek przyszła nam ich nauczycielka z przedszkola. Znała naszą smutną historię i bardzo nam pomogła.
Przychodziła do nas w weekendy. Gotowała obiady, grała z dziewczynkami w różne gry, chodziła z nami na spacery do parku. Powoli zbliżyliśmy się do siebie i podzieliliśmy się obowiązkami związanymi z wychowywaniem moich córek. Sześć miesięcy później Kasia i ja spodziewaliśmy się naszego wspólnego dziecka.
Sprzedaliśmy nasze mieszkania i kupiliśmy duże, trzypokojowe. Duża rodzina będzie potrzebowała dużo miejsca.
Jestem szczęśliwym ojcem trójki najwspanialszych na świecie dzieci. Nie wyobrażam sobie życia bez nich.
Igor, 29 lat
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.