Mojej córce jest 32 lata. Urodziłam ją w odległym 1988 roku, chciałam mieć jeszcze dzieci, ale się nie udało – mąż odszedł do innej dziewczyny właśnie w trakcie mojego “zauroczenia”, musiałam zrobić aborcję, a w latach 90. trzeba było przetrwać, urodzajność spadała, co tam dzieci!
Już na początku lat 2000 wyszłam ponownie za mąż, ale z nowym mężem dzieci się nie udały, a teraz już mamy z mężem ponad 50 lat, gdzie tu dzieci? Jedyna nadzieja na kontynuację rodu była córka. Ale, prawdopodobnie, coś się nie ułożyło z powodu jej kaprysów. Albo zięć się poplątał w głowie i odciągnął córkę – nie chcą dzieci w ogóle. A czas leci!
Gdzieś może być i moja wina. Kiedy córka uczyła się w 9 klasie, jej przyjaciółka (koleżanka z klasy) zachodziła w ciążę i urodziła dziecko. Byłam w szoku – przecież dziewczyny były przyjaciółmi, to znaczy, że i moja dziewczyna może być w strefie ryzyka!
Zaczęłam opowiadać córce wszystkie “koszmary” związane z narodzinami i wychowaniem dziecka, nawet wpadłam w histeryczny nastrój z powodu swojego własnego porodu. Ale córka zapewniła mnie, że nie ma się czego bać, i uspokoiłam się.
Ona uczyła się i w porę wyszła za mąż – miała 24 lata, a mężowi wtedy było 27. Porządny chłopak, żaden tam niebylejaki, ale on wszczepił córce w głowę, że rozkapryszone i kapryśne dzieci w rodzinie niszczą związki! Ale córka na początku podzielała jego poglądy. Gdzie matczyne instynkty?
Na początku śmiałam się z tego głupiego bełkotu i nawet gdzieś się cieszyłam: niech dzieci najpierw stoją na nogach, potem same obudzą się z instynktami. Ale oto minęło 8 lat, a sytuacja tylko się pogorszyła!
Córka mówi: “Mamo, to nasz wybór! Jeśli zamierzasz winić mojego męża za to, że mnie do tego popycha, to się mylisz – z innym bym się rozwiodła, gdyby chciał dzieci. Rozstałam się ze wszystkimi przyjaciółkami, które tylko mówią o pieluchach, smarkaciach i brzuszkach swoich potomków!”.
Niedawno obserwowałam taką scenę: u naszej krewni były wesele (jej syna). Wszyscy byliśmy zaproszeni. Siedzieliśmy przy stole z jedną kobietą, która przyszła na wesele ze swoimi dziećmi przedszkolakami: synem w garniturze i córką w pięknej sukni.
Dzieci podczas świętowania biegały wokół stołów, bawiły się, wrzeszczały, a ja patrzyłam na reakcję córki i zięcia. Pełna obojętność – brak wzruszenia, brak obrzydzenia. Czasami byli zdenerwowani, gdy maluchy kręciły się wokół nich, prosząc mamusię o opiekę nad urwisami.
Zapytałam córkę: “Czy naprawdę nic nie drgnęło w serduszku? Spójrz, jakie urocze dzieci!”. Córka mówi: “Oto 5 minut patrzenia na nie z daleka – jest w porządku, potem zaczynają denerwować”.
Z jednej strony córka z zięciem mają szczęśliwe życie: dobrze im się powodzi, nie cierpią na manię gromadzenia – mają samochód, mieszkanie, meble i dobrze. Ich pasja: podróże, przy czym córka pracuje w biurze turystycznym. Trudno nazwać kraje, w których jeszcze nie byli! Ekstremalne podróże, historyczne miasta, muzea, wystawy.
Ale z drugiej strony – jakieś puste życie. Naprawdę, nie kłócą się, codzienność i dzieci nie niszczą ich sielanki, a jednak – co mają czekać na starość? A ja bez wnuczków co? Odbierają sobie takie szczęście, jak pierwsze kroki dziecka, pierwsza klasa, uroczystość szkolna i tak dalej.
Mówię córce o tym, a ona nawet nosem kręci – gdzie tu szczęście? A może ma rację? Przecież ja, żyjąc z mężem bez wspólnych dzieci, też jestem szczęśliwa razem z nim. Ale młodych nie zrozumiem.
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.