Wychowałam moją córkę Marię sama. Mąż odszedł ode mnie, gdy Marii nie było jeszcze 7 lat, właśnie wtedy, gdy miała iść do pierwszej klasy.
Nie miałam własnego mieszkania. Wtedy pracowałam w fabryce i dostałam niewielkie jednopokojowe mieszkanie, w którym mieszkałyśmy z córką.
Mąż płacił mi śmieszne alimenty i nie brał żadnego udziału w życiu naszej córki.
Potrafiłam szyć, więc po zmianie, którą odpracowałam w pracy, przyjmowałam zamówienia na szycie w domu.
Spałam tylko 4-5 godzin dziennie, ale moje szycie przynosiło dodatkowy dochód, więc musiałam to robić.
Moich rodziców mieszkających na wsi nie można było prosić o pomoc. Nawet nie chcieli wziąć wnuczki do siebie na lato, uważając, że opieka nad dzieckiem przysporzyłaby im tylko kłopotów.
Oczywiście, byłoby mi łatwiej, gdyby chociaż na lato pomagali mi z dzieckiem, ale uważałam, że mają do tego prawo, więc radziłam sobie, jak tylko mogłam.
Minęły lata. Moja córka dorosła, wyszła za mąż, a teraz sama jest matką dwóch pięknych dziewcząt.
Moje wnuczki mają 9 i 5 lat. Maria uważa, że powinnam pomagać jej w wychowywaniu dzieci.
Nie raz tłumaczyłam jej, że jej dzieci mają rodziców, a to ona z mężem, i tylko oni, są odpowiedzialni za wychowanie swoich dzieci.
Maria, od kiedy urodziła pierwsze dziecko, nie pracuje już. A mimo to ciągle skarży się, że nie nadąża z dwójką dzieci i potrzebuje pomocy.
Mówię jej:
– A co byś robiła, gdybyś jeszcze pracowała? Inne kobiety wszystko ogarniają – dzieci do szkoły i przedszkola, same do pracy, wieczorem jeszcze obowiązki domowe i gotowanie, i nic im się nie dzieje!
Ale córka nie chce mnie słuchać, jest przekonana, że świętym obowiązkiem babci jest pomaganie z wnukami.
Obraziła się na mnie, nawet nie chce ze mną rozmawiać. No cóż, to jej prawo. Ja jednak uważam, że robię wszystko dobrze.
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.