Właśnie skończyłam trzydzieści pięć lat. Fajna liczba, podoba mi się. Mam rodzinę: męża, syna i córkę. Dzieci są już dorosłe, niezależne, nie ma z nimi problemów.
Mąż nie pije, nie zajmuje się głupotami, ma całkiem znośne hobby – gry komputerowe, czyli nie garaż, nie wędkowanie i inne bzdury, które tak lubią faceci. Tak, nie jest oligarchą, ale zarabia normalnie. Nie rozrzutujemy się, nie chodzimy codziennie do restauracji, ale z okazji możemy sobie na to pozwolić.
Właściwie liczyłam na to, że moje urodziny świętować będziemy z przyjaciółmi w jakimś porządnym miejscu. I myślałam otrzymać od męża fajny prezent, przecież ostatnio ciągle mu pokazywałam złote ozdoby i narzekałam, jak mi się znudził mój stary telefon, który ma już pięć lat.
W skrócie, spodziewałam się tej wspaniałej daty i liczyłam na jakąś niespodziankę. Hop siup! Otrzymałam ją. Po pierwsze, musiałam zrezygnować z restauracji.
– Nie zawracajmy sobie głowy, – powiedział. – Teraz, swoją drogą, wszystko jest takie drogie. Niedawno cała grupa z miasta zatruła się, też odpoczywali w jakimś lokalu.
– Masz logiczne podejście, – uśmiechnęłam się i nawet chciałam się obrazić, ale postanowiłam przełknąć to wszystko w nadziei na fajny prezent. – Dobrze, – powiedziałam, – jakoś sobie poradzimy.
– A ja mam dla ciebie niespodziankę wieczorem, – oznajmił mąż.
Wieczorem wróciłam z pracy w podniosłym nastroju, koleżanki z pracy mnie przywitały, podarowały kwiaty i drogie perfumy, oczywiście bez szampana się nie obejdzie. Wchodzę do mieszkania: wszędzie balony, syn i córka coś tam urządzają. Pięknie i miło.
– A mąż? Nic. Wyskoczył z kuchni i mówi:
– Gdzie ty chodzisz? Za półtorej godziny goście przyjdą, a u nas nic nie gotowe.
– Jak to, goście? – nawet się zakaszlałam. – Nikogo nie zapraszałam.
= A ja zapraszałem, – oznajmił mi z uśmiechem i podał nóż i ziemniaki.
Co można ugotować w półtorej godziny? Zadzwoniłam po dostawę, ogólnie jakoś zdołałam uratować sytuację z jedzeniem. Ale spotkałam gości z czerwoną twarzą z wściekłości. A potem ledwo nie eksplodowałam z złości, gdy mąż przed wszystkimi wyciągnął swój prezent.
To nie były ozdoby, nie telefon ani coś bardziej przyzwoitego. Podarował mi zestaw garnków i patelni, które zamówił w jakimś tandetnym telezakupie. Prawie się przewróciłam, gdy otworzyłam pudełko.
Mam taki charakter, więc od razu zrobiłam awanturę mężowi, przed gośćmi.
Kuma i siostra męża stanęły w jego obronie, a przyjaciółka przyjęła moje stanowisko. Skandal wyszedł imponujący, a urodziny były kompletnie zrujnowane. Goście poszli, wszyscy pozostali niezadowoleni świętem. A ja tak się wściekłam na męża za to, że wziął garnki, że złapałam całą paczkę i wyniosłam na śmietnik.
Oczywiście, wiem, że są kobiety, które tańczą i skaczą z radością, jeśli dostaną sprzęt kuchenny w prezencie, ale moim zdaniem to przesada.
Mąż mnie nie zrozumiał. Szczerze uważa, że powinnam była się cieszyć jego prezentem, nawet jeśli mi się nie podobał. I obraził się za to, że wyrzuciłam wszystko do śmietnika. Nawiasem mówiąc, opinie koleżanek z pracy na ten temat były podzielone. Jedni uważali, że zrobiłam dobrze, bo trzeba pokazać mężowi jego miejsce.
A inni twierdzą, że to niewybaczalne marnotrawstwo i mogłam sprzedać czy komuś podarować. Zresztą, ze śmieci szybko zniknęły. Mam nadzieję, że jacyś ludzie docenili mój gest, w przeciwieństwie do męża, z którym teraz nie rozmawiamy.
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.