Mam 63 lata i czuję się samotną, choć wychowałam trójkę dorosłych dzieci. Ze mną mieszka tylko mój stary i dobry piesek.
A moje dzieci – każde gdzieś indziej: starszy syn, który ma teraz 43 lata, jest kierowcą ciężarówki. Jest kawalerem, często jest w trasie. Ale przesyła mi dużą sumę pieniędzy, jakoby w ramach rekompensaty za rzadkie wizyty. Ostatni raz był u mnie 2 lata temu, kiedy podarował mi laptop i nauczył korzystać z niego.
Pieniądze, które mi przesyła, odkładam na konto, może kiedyś mu się przydadzą.
Środkowe dziecko – córka Anna, mieszka poza miastem, trochę ponad 150 km od nas. Ma teraz 38 lat, mąż i dwie nastoletnie córki, moje wnuczki.
Żyją dobrze, finanse pozwalają im nawet na coroczne rodzinne podróże za granicę, ale zawsze omijają moje mieszkanie.
A mój najmłodszy syn, Wiktor, ma 34 lata, jest moim ulubieńcem. Mieszka w naszym mieście, ale na przeciwnym krańcu, również dość daleko ode mnie.
Niedawno się ożenił, jeszcze nie mają dzieci, ale pracuje dużo, ma dobry charakter, ale we wszystkim słucha swojej żony.
Widuję Wiktora, szczerze mówiąc, bardzo rzadko, chociaż mieszka najbliżej, zawsze nie ma czasu dla mnie.
Młodszych dzieci z rodzinami udało mi się zgromadzić tylko na moje 60. urodziny, a to tylko przez łzy. Starszy syn był, jak zawsze, gdzieś w trasie.
Z oszczędności, które długo zbierałam, nawet zamówiłam restaurację.
I od tego czasu żadnego z moich dzieci nie było u mnie, no może raz do roku młodszy syn przyjeżdża, żeby mi szybko pomóc i biegnie do swoich spraw.
Samodzielnie nie mogę nigdzie pojechać: trudno mi chodzić, nawet z psem ciężko mi go wyprowadzić, to teraz moja jedyna radość, choć smutno to przyznawać.
Mogłabym pojechać do młodszego syna taksówką, na przykład, ale tam moja synowa nie szanuje mnie i nie czeka, a synowi to wstyd.
Tak więc jedno okienko na świat: internet. Dużo czytam, oglądam, jak żyją moi znajomi, na każde święta wrzucają nowe zdjęcia z rodziną, wszyscy uśmiechnięci i szczęśliwi. A ja ciągle sama, mimo że mam dużą rodzinę.
Z sąsiadkami nie rozmawiam, tylko gdy wyprowadzam psa, wtedy się witam.
Nudno mi rozmawiać z nimi o problemach opłat komunalnych i sąsiadach oraz młodzieży.
To dla mnie zupełnie nieciekawe, nie lubię tego.
Wolę popatrzeć na społeczności internetowe i poczytać o losach różnych ludzi, oto i piszę o sobie.
Jestem jedną starą przyjaciółką, sama nie do końca zdrowa, ale raz w roku przyjeżdża do mnie na urodziny, spędzamy razem kilka dni, dużo rozmawiamy, dobrze razem spędzamy czas.
A moje dzieci w ten dzień dzwonią tylko krótko:
“Z okazji urodzin, mamo. Szczęścia i dobrobytu!”.
Oto i szczęście.
Ale Nowego Roku zupełnie nie lubię. Wokół zamęt, ludzie są bardzo radośni – prezenty, zakupy produktów.
A ja rozumiem, że jak zawsze sama sobie zrobię sałatkę, posadzę obok mojego psa, i będziemy patrzeć milcząco na noworoczne programy telewizyjne.
A na Wigilię, godzinę przed północą, dzieci znowu zadzwonią i powiedzą:
“Z Nowym Rokiem, mamo! Szczęścia i dobrobytu! No dobrze, nam nigdy!”.
A przyjaciółka nie będzie mogła przyjechać, świętuje u córki, gdzie dla mnie wszystko jest obce.
Przyjaciółka kiedyś zrobiła nieśmiałą próbę, żeby mnie tam zaprosić, ale odmówiłam – co będę zazdrościć obcej radości?
Powiedzcie, co jest nie tak w wychowaniu moich dzieci, co źle zrobiłam, że nigdy nie mają czasu dla mnie?
Czy wszyscy starzy ludzie tak tęsknią za współczesnymi, zajętymi swoimi dziećmi?
Nie myślałam, że kiedyś będę miała taką starość. Co mam zrobić, żeby dzieci choć trochę o mnie pamiętały?
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.