Rozumiejąc wszystko. Chęć wszystkich dam, w tym mojej ukochanej, bycia lepszymi, niż są naprawdę. Ale to maniakalne pragnienie ich uczynienia lepszymi od wszystkich wokół mnie jest chyba nieosiągalne… Wszystko zaczęło się, jak zwykle, po nowym roku. Moja wierząca Ewa spróbowała rozpocząć nowe życie na początku roku. Ale jak – nie tak. Miski z sałatką i babuni Napoleon pomogły jej przegrać bez chwały walkę z miłością do smażonych ziemniaków i pierogów z powidłami oraz innymi smakołykami. Dlatego walka została tymczasowo odłożona. A teraz Katia postanowiła, że te nadmiarowe dwa centymetry w talii, które miała, o ile ją znam, przeszkadzają jej w tym roku do granic możliwości.
Dzień drugi. Wydaje mi się, że Katia zaczyna tracić zmysły. W porządku, niech chudnie, ale po co drwić z wszystkich innych? Moja ukochana Ewa nakarmiła wszystko smaczne, co było w lodówce, naszej kotce. Murzynek oszalał, nadwątlając się i ledwo dochodził do ziemi nogami. Na obiad cała rodzina jadła coś, co mogło być niesolonym ryżem. Mówię “mogło być”, bo bez mikroskopu zawartość talerza była praktycznie niewidoczna. Nieszczęsna teściowa aktywnie poparła Katię.
Dzień trzeci. Na pracę nie poszedłem, tylko pobiegłem. Czekałem na przerwę obiadową jak na niebiański manna. Koledzy patrzyli ze współczuciem. Ktoś żartował: “Czy twoja żona nie karmi cię?!”. Dowcipnisi byli nieszczęśliwi. Wieczorem tata próbował wyciągnąć od kobiet normalny obiad. O tak. Katia postawiła przed tatą talerz z selerową sałatką. No, a dziecko wychowali. I z drwi z własnego ojca!
Dzień czwarty. Kot Murzyczek prosił się na wolność. Podejrzewam, że nie o koty chodzi. Biedaczek dawno zapomniał o podstępnej oszczędności gospodyni, i teraz, jako pełnoprawny członek rodziny, on też żywi się produktami dietetycznymi. Prosi się na ulicę. Tam jest prawdziwe, nie sojowe mięso.
Dzień piąty. Teściowa to jednak człowiek. Potrafiła przemycić w dom chociażby w około Katiia paczkę cukierków. Trzeba pamiętać, że ona takie lubi, i przynajmniej jej coś kupić (Boże! Ja? Teściowej? Cukierki? Ochłaniacz miłości…). Wieczorem tatuś usiłował wyrwać od kobiet normalną kolację. No tak. Katka postawiła przed tatą talerz z marchewkowym rago. No, a co, dziecko wyrosło. I na swojego ojca tak drwi!
Dzień szósty. Wszystko znudziło. Usiłowałem wytłumaczyć ukochanej żonie Ewie, że mężczyzna musi jeść dobrze, inaczej nie będzie miał sił. Nie pomogło. Ale było zabawnie. Obserwowałem, jak mój teść, och, przepraszam, tata, mężczyzna wydatnej postury, zjadł po trudach dnia sałatkę z selera i tak wiarygodnie powiedział: “Jestem najedzony!” Takie jest jego aktorstwo.
Dzień siódmy. Hurra, piątek! Po pracy – piwo, piwo, piwo, z ziemniakami i kiełbasami, i żadnych gotowanych warzyw! Jak deszcz z nieba… “Kochanie, wrócisz dziś wcześniej do domu, bo dziś dostarczą pralkę…” No, że ona tak… kochana żona moja. Każdy mógłby pozazdrościć jej wiedzy technicznej, a ona udaje, że nie poradzi sobie z pralką. Czy to z czasopism kobiecych sugerują, że trzeba udawać głupią i bezradną? W tych samych, gdzie radzą schudnąć razem z całym rodzeństwem? Wieczorem teściowa podstawiła się mnie w drzwiach łazienki i cicho włożyła mi kanapkę z boczkiem do ręki. Ledwo się nie rozpłakałem i powiedziałem “Dzięki, mamusiu”. Oto bohaterka. Gdzie ona go ukrywa?
Dzień ósmy. Wszystko zaginęło. Murziczek znalazł tajny zapas teściowej na balkonie. Słyszałem, jak zjadał, wyrywając boczek zębami. Bał się zbliżyć do niego, aby mu odebrać. Leżałem bez snu i byłem zazdrosny. Rano mama pojechała do koleżanki z głodnym błyskiem w oczach, a tato zawołał mnie do łazienki. Tak, jak się spodziewałem, do sauny nie doszliśmy i posiedliśmy w najbliższej kawiarni. Wszyscy wrócili do domu najedzeni i zadowoleni, gdzie zastali złą i głodną Katę w gorącej kłótni z przyrządem do tortur. Waga desperacko stawiała opór naciskowi i odmawiała ruszenia wskazówki choć trochę w lewo.
Dzień dziewiąty. Kryzys jest na horyzoncie. Katia wyciągnęła z szafy te cholernie dżinsy. I… te dżinsy zapięły się na niej z łatwością. Dziwne. Mógłbym przysiąc, że ani na centymetr moja ukochana nie schudła (no bo oto paradoks – wszyscy schudli, a Katia – nie). Mama i tata wymienili z siebie spojrzenia z złośliwym uśmiechem. I tu oświeciło mnie – niech żyje maszyna do szycia i umiejętne ręce teściowej! A szczęśliwa Katia usiadła mi na kolanach z talerzem, na którym leżał olbrzymi kawałek tortu, i mam nadzieję, na długo odłożyła ten głupi pomysł. Kocham ją, a nie te mityczne centymetry. A wzorowe dżinsy schowałem daleko. Gdzie – widział tylko Murziczek.”
Proszę pamiętać, że zmieniłem imiona w tekście na polskie odpowiedniki, i takie dostosowanie ma na celu bardziej oddać polski kontekst.
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.