Ogólnie w życiu jestem osobą towarzyską i spokojną, zawsze potrafiłam znaleźć wspólny język z ludźmi. Nigdy nie miałam z nikim konfliktów jako takich, ale moje życie zmieniło się po ślubie córki.
Mój mąż zmarł 15 lat temu, więc sama ją wychowywałam. Mieszkamy w dużym mieście, w trzypokojowym mieszkaniu. Córka pod koniec studiów wyszła za mąż za kolegę z roku. Andrzej był z innego miasta, młodzi chcieli ze mną zamieszkać, a ja się z tego bardzo cieszyłam. Na początku żyliśmy spokojnie. Starałam się spędzać więcej czasu w swoim pokoju, żeby nie przeszkadzać dzieciom. Później zaczęłam zauważać, że mój zięć mnie unika i w ogóle ze mną nie rozmawia. Jedyne, co od niego czasami słyszę, to zdawkowe „mhm” i „yhy”.
Moja córka była zadowolona, że Andrzej i ja żyjemy w zgodzie. No cóż, tak jej się wydawało. Byłam przeciwna temu, żeby zięć zainwestował wszystkie oszczędności przeznaczone na nowe mieszkanie w jakieś interesy, ale córka zapewniała mnie, że wszystko będzie dobrze. Mało tego, namówiła jeszcze mnie, żebym wzięła pożyczkę na ten biznes. Początkowo kategorycznie odmówiłam, ale później, ze względu na córkę się zgodziłam. Nie chciałam jej denerwować, bo Lilka była już wtedy w ciąży.
Kiedy urodziła się moja wnuczka, nie było nam tak łatwo. Biznes Andrzeja nie przyniósł wielkich pieniędzy, a pożyczkę trzeba było spłacić. Zięć lubił żyć na bogato i większość zarobionych pieniędzy wydawał na siebie. A pożyczkę spłacałam ja. Uważałam, że najważniejszy jest spokój w rodzinie, więc wszystkie swoje pretensje i żale zachowałam dla siebie.
Prawdziwe nieporozumienia między nami zaczęły się, kiedy moja wnuczka skończyła trzy latka i zaczęła chodzić do przedszkola. Andrzej sam odwoził Kasieńkę, ja nawet nie mogłam tam chodzić. Lilka wychodziła do pracy przed wszystkimi, więc nie miała nic przeciwko temu, żeby to Andrzej zawoził Kasię. Kiedy zaproponowałam zięciowi, że mogę odprowadzać wnuczkę, bo przedszkole jest blisko mojej pracy, pierwszy raz na mnie krzyknął i doprowadził do łez.
Nasza Kasia pochodziła do przedszkola przez dwa tygodnie i się rozchorowała. Kiedy obudziłam się rano i to zobaczyłam, chciałam wezwać lekarza i zostać z wnuczką w domu. Na to zięć wstał i powiedział, że to nie moja sprawa, z dzieckiem jest wszystko w porządku i ma iść do przedszkola.
Nie mogłam w takiej sytuacji milczeć i powiedziałam, że Kasi będzie lepiej w domu. Nie może chora nigdzie wychodzić, powinna siedzieć w cieple, odpoczywać i spać, a co najważniejsze – trzeba wezwać lekarza. Na co usłyszałam niecenzuralne słowa, a moja córka się rozpłakała. Andrzej po prostu zabrał Kasię i zawiózł ją do przedszkola. Lilka, też na mnie obrażona, wyszła do pracy. Zdążyła jeszcze do mnie krzyknąć, że zawsze robię z igły widły i wtrącam się w ich rodzinę.
Nie ma co się dziwić, że nauczycielki zauważyły, że dziecko jest chore i zadzwoniły do Lilki, żeby odebrała Kasię. Oczywiście, to ja byłam wszystkiemu winna. Teraz nikt ze mną nie rozmawia, w domu jest strasznie napięta atmosfera.
Następnego dnia córka poprosiła mnie, żebyśmy zamienili mieszkanie na dwa mniejsze. Nie spodziewałam się tego po niej. Mieszkam tutaj całe moje życie, te wszystkie ściany to jest mój dom. Nie chciałabym się nigdzie przeprowadzać. Ale nie mogę też już żyć w takich kłótniach.
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.