Jako nastolatek przeszedłem chorobę zakaźną, po której nie mogę mieć dzieci. Powiedziałem o tym mojej przyszłej żonie, kiedy miałem wykonane wszystkie badania, które potwierdziły moją niepłodność. Ale Marta powiedziała, że i tak będzie mnie kochać bez względu na wszystko.
Na początku, przez pierwsze trzy lata wszystko było w porządku. Marta i ja dobrze się dogadywaliśmy, podróżowaliśmy, spotykaliśmy się z przyjaciółmi i spędzaliśmy romantyczne wieczory we dwoje. Wystarczała nam nasza miłość.
Ale w kolejnych latach zauważyłem, jak moja żona patrzy na dzieci innych ludzi. Ledwo mogła powstrzymać łzy, gdy usłyszała, że jedna z jej przyjaciółek spodziewa się dziecka. Marta oczywiście próbowała mnie pocieszać i mówiła, że bycie matką nie jest dla niej ważne, ale widziałem, jak cierpi, wiedząc, że przeze mnie nigdy nie będzie miała dzieci.
Czasami nawet proponowałem żonie, żeby się ze mną rozwiodła i znalazła sobie zdrowego mężczyznę, z którym mogłaby mieć dzieci i założyć pełnoprawną rodzinę, o której teraz nawet bała się marzyć. Ale Marta zabroniła mi mówić takie bzdury i powiedziała, że nie zamieni mnie na milion dzieci. Oczywiście rozumiałem, że moja żona mnie kocha, ale widok jej cierpienia, i to z mojej winy, był nieznośnie bolesny.
Ale w każdym życiu jest miejsce na cud. Marta i ja nie jesteśmy wyjątkiem.
Tak więc któregoś lata jechałem służbowo do sąsiedniej wioski. Nie wiem dlaczego, ale po drodze postanowiłem zatrzymać się nad jeziorem, żeby popływać. Była dopiero szósta rano, dookoła było kompletnie pusto.
Chłodna woda dodała mi energii. Już miałem wsiąść z powrotem do samochodu, żeby jechać dalej, kiedy z pobliskich zarośli usłyszałem płacz dziecka.
W porannej mgle niewiele było widać, ale podszedłem w stronę tego dźwięku. Rozgarnąłem wysoką trawę i zobaczyłem małe dziecko owinięte w przybrudzony kocyk. Maleństwo było zmarznięte. Natychmiast owinąłem je ciepłą kurtką, którą miałem w samochodzie i zabrałam niemowlę do najbliższej przychodni.
Jak się okazało, nikt na wsi nie wiedział, czyje to może być dziecko.
– Jeżeli ktoś ją zostawił w tej trawie, to znaczy, że jego mama nie chce być mamą, – powiedziała ze smutkiem pielęgniarka.
– A co teraz się stanie z dziewczynką? – spytałem.
– Wiadomo, – pielęgniarka owinęła dziecko pieluszką. – Pójdzie do domu dziecka.
Krótko mówiąc, tego wieczoru nie wróciłem do domu sam. Miałem w rękach mały skarb, który rano znalazłem w trawie nad jeziorem.
– Skąd…? – Marta, nic nie rozumiejąc, wzięła ode mnie dziecko.
– Nie wiem, – patrzyłem na mały cud, który mnie sam znalazł.
Teraz nasza córka Oleńka ma szesnaście lat. Jest naprawdę piękna i bardzo mądra. Pomimo tego, że Marta i ja wychowujemy ją jak własne dziecko, dziewczynka zna swoją historię.
Ale to nie ma wpływu na nasze relacje.
Nasza Oleńka chce być pielęgniarką albo lekarzem i pomagać dzieciom porzuconym przez rodziców. Doskonale rozumie, że mogłaby być jednym z nich, gdyby w ogóle przeżyła ten chłodny, mglisty poranek.
– Dziękuję, że zostaliście moimi rodzicami, – często powtarza Oleńka, przytulając się do nas.
– Dziękuję… – mówi Marta.
– Za co?
– Że nas uratowałaś…
Rzeczywiście, nie wiem, jak ułożyłyby się nasze relacje z żoną, gdyby to dziecko nie pojawiło się w naszym życiu w taki cudowny sposób. Czasami nawet myślenie o tym jest przerażające. Ale przekonałem się, że wszystko w życiu przychodzi w odpowiednim czasie. I tak – cuda się zdarzają. Trzeba tylko wierzyć i nie tracić nadziei.
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.