Pani Aleksandra lubi, jak ją czule nazywają bliscy, babcią Olą. Przez swoje długie lata pracy, nigdy nie nauczyła się robić dwóch rzeczy: siedzieć spokojnie przez dłuższy czas i narzekać na życie i zdrowie. Zawsze była drobną i delikatną kobietą, pomimo że urodziła siedmioro dzieci i przeżyła II wojnę.
Teraz mieszka sama i samodzielnie opiekuje się swoim domem i kotem. Dziś praca szybko ją męczy, ale nadal bardzo lubi, gdy odwiedza ją cała liczna rodzina – wnuki, prawnuki i praprawnuki.
Pani Aleksandra urodziła się wiosną 1923 roku, na wsi, w dużej i kochającej się rodzinie chłopskiej.
– Było nas pięcioro rodzeństwa, czterech braci i ja – mówi dziś jubilatka. Rodzice prowadzili duże gospodarstwo. Mieliśmy krowy, gęsi, kozy i wielki ogród, gdzie uprawiane były warzywa. Ojciec pracował na kolei, a matka w fabryce. W tym czasie dzieci były przyzwyczajone do pracy prawie od kołyski, w przeciwnym razie rodzina by nie przeżyła.
Na chrzcie dostała imię Aleksandra, ale w domu wszyscy ją nazywali po prostu Szurką. W wieku dwunastu lat Szurka ukończyła pięć klas i jak na tamte czasy była uważana za bardzo wykształconą osobę. Zaraz po szkole poszła do pracy na kolei. Mała i szczupła dziewczynka nie przestraszyła się ani wielkich pociągów, lokomotyw, ani też dużego mrozu. Na początku lat trzydziestych zmieniła pracę i przeniosła się do pracy w pobliskiej jednostce wojskowej.
Tam poznała miłość swojego życia, żołnierza Igora, który był tylko dwa lata starszy od niej.
Młoda rodzina zamieszkała w małym miasteczku. W 1936 roku Aleksandra urodziła pierwszego syna Mikołaja. Później Aleksandra urodziła mężowi w sumie siedmioro dzieci. Rok po urodzeniu Mikołaja Igorowi zaproponowano pracę w fabryce podkładów kolejowych.
Po zakończeniu wojny z Niemcami mąż Aleksandry został przerzucony na wojnę z Japończykami i do domu wrócił dopiero w 1946 roku. Był wtedy trudny czas i życie było bardzo ciężkie, ale stopniowo się poprawiało. Przy głównej ulicy wybudowali duży dom i założyli gospodarstwo rolne. Bez względu na to, jak zajęta była pani Aleksandra, zawsze miała czas na rozpieszczanie domowników i pieczenie co drugi dzień pysznych ciast. Na obiady i kolacje do ich domu ciągle przychodzili goście.
Los nie był łaskawy dla kobiety. Wcześnie owdowiała, a następnie pochowała prawie wszystkie swoje dzieci, pozostała jej tylko jedna córka Wanda. Dziś pani Aleksandra ma szesnaścioro wnuków, trzydzieścioro prawnuków i siedmiu praprawnuków.
– Pomimo faktu, że babcia kochała nas wszystkich, zawsze była surowa i przyzwyczajała nas do pracy – wspominają wnuki i prawnuki jubilatki.
– Dla niej ogród jest święty. Jeśli ktoś narzekał i powiedział, że coś go boli, to babcia Ola zawsze odpowiadała:
– „No i co, mnie też boli, a wiesz, jakie jest najlepsze lekarstwo na chorobę? – Kopanie ogrodu! Weź więc łopatę i pracuj, a cała choroba wyjdzie”.
Oczywiście wiek daje o sobie znać, ale jeszcze rok temu babcia pracowała w ogrodzie.
– Wszyscy moi krewni żyli długo: mama, tata i rodzeństwo, tylko mój najmłodszy brat zginął na froncie- wzdycha sędziwa, stuletnia jubilatka.
Daj jej panie, jeszcze długie lata życia w zdrowiu!
Wiele osób dzieli się z nami swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co inni o tym myślą. Jeśli masz swoją opinię lub sugestię dotyczącą tej historii, proszę napisz ją w komentarzach na Facebooku.